|
O 9.00 w sobotę rano wyruszyliśmy z Szynkielowa na naszą krótką wycieczkę.
Dzień Pierwszy. Sobota. Szynkielów - Wrocław / Bardo Do Wrocławia dojechaliśmy między godziną 12.00 a 13.00. Czekał tam na nas przewodnik, który pokazał nam niektóre z licznych zabytków tego pięknego miasta. Gdy doszliśmy do Starego Rynku brzuchy naszych kolegów zrobiły się puste, więc zatrzymaliśmy się tam na krótki posiłek. Kiedy byliśmy już posileni udaliśmy się z powrotem do autobusu. Po drodze do Barda, gdzie mieliśmy się zatrzymać, nasza gitarzystka wraz ze scholą śpiewała i grała na gitarze, umilając tym czas. Nareszcie około godziny 17.00 dotarliśmy do malowniczo położonego klasztoru sióstr urszulanek. Wypakowaliśmy nasze rzeczy z autobusu i udaliśmy się do pokoi. Potem zeszliśmy (wciąż trochę głodni) na kolację. Zmówiliśmy modlitwę i zabraliśmy się za przepyszne jedzenie. Zmęczeni zwiedzaniem oraz długą podróżą natychmiast zasnęliśmy w swoich pokojach.
Dzień drugi. Niedziela. Czermna / Taras Widokowy / Duszniki Dzień zaczęliśmy od mszy świętej w kaplicy klasztornej. Potem udaliśmy się wspólnie na śniadanie i wyruszyliśmy w drogę. Dziś w planach mieliśmy kaplicę czaszek, taras widokowy położony w pięknym miejscu, pijalnię wód mineralnych oraz udanie się drogą krzyżową na szczyt góry nieopodal naszego klasztoru. Autobusem pojechaliśmy najpierw do Czermnej. Widok 3 tys. czaszek wyeksponowanych w dość małym pomieszczeniu był naprawdę fascynujący. I tak jak mówił o tym przewodnik, że jest to miejsce refleksji i rozmyślań nad śmiercią, ponieważ te czaszki pochodzą z wioski, w której 80% ludności zmarło na czarną ospę. Następnie autobusem wjechaliśmy na górę z tarasem widokowym. Widok tak małych wiosek, lasów i dolin zapierał dech w piersiach. No i oczywiście co jest o wiele ważniejsze - leżał tam śnieg. Pierwszy, który widzieliśmy podczas tych ferii zimowych. Następnym dzisiejszym celem były Duszniki. Woda lecznicza, która tam płynęła była na pewno bardzo zdrowa, wymieszana z solą co pomagało szczególnie przy bólach gardła. Do spróbowania było pięć smaków. Nie była jednak zbyt smaczna, co wcale nas nie powstrzymywało przed piciem jej. Do Barda przybyliśmy dość wcześnie, dlatego postanowiliśmy udać się na drugi taras widokowy, tym razem pieszo. Droga była długa, oznaczona jednak bardzo osobliwym szlakiem, a mianowicie stacjami drogi krzyżowej. Trudno się więc było tam zgubić. Zadyszani dotarliśmy jednak na sam szczyt. Widoki były śliczne. Wioska otoczona górami, przez którą płynie piękna rzeka. Zrobiliśmy tam wspólne zdjęcie i zeszliśmy na dół. Zejście okazało się o wiele łatwiejsze niż wejście i zajęło nam mniej czasu. Radośni, w podskokach wracaliśmy na obiadokolacje. Przeszliśmy prawie dziesięć kilometrów, więc dosłownie padaliśmy ze zmęczenia.
Dzień trzeci. Poniedziałek. Wambierzyce / Błędne Skały. Rano o godzinie 8.30 udaliśmy się na modlitwę do kaplicy. Potem zeszliśmy na śniadanie i postanowiliśmy, że najpierw pojedziemy do Wambierzyc. Po śniadaniu wzięliśmy więc plecaki z piciem i jedzeniem, a także aparaty fotograficzne bo w Błędnych Skałach czekały nas piękne widoki. Pierwszą zwiedziliśmy Bazylikę N.N.M.P. Przewodnik oprowadził nas po tej przepięknej świątyni, opowiadając o niej, a także o Wambierzycach znanych jako Kłodzka Jerozolima. Wszystko w tym mieście budowane jest symbolicznie. Liczba stopni prowadzących do Bazyliki, kapliczki, nawet nazwy rzeki, bram i gór odpowiadają nazwom z ziemi świętej. Gdy już ją zwiedziliśmy odbyło się krótkie nabożeństwo z ucałowaniem figurki Najświętszej Maryi Panny. Potem weszliśmy na Kalwarię po dokładnie 188 stopniach. Zatrzymaliśmy się na placu przed Bazyliką, aby kupić picie i trochę odpocząć. Po tym chwilowym odpoczynku wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy do Karłowa. Wjeżdżając na parking przed Błędnymi Skałami jechaliśmy Trasą 100 Zakrętów. I podobnie jak stopnie w Kalwarii teraz liczyliśmy zakręty. I doszliśmy do wniosku, że nikt sobie nie wymyślił tej nazwy i, że naprawdę jest tam tyle zakrętów. Wzięliśmy ze sobą w góry trochę jedzenia i ruszyliśmy w drogę. Od razu zostaliśmy zniechęceni, ponieważ najkrótszy szlak był zamknięty. Postanowiliśmy więc, że pójdziemy edukacyjnym. Szlak ten był naprawdę piękny. Prowadził przez las, mokradła, a na koniec prostą ścieżką. Kiedy doszliśmy do Błędnych Skał najpierw udaliśmy się na taras widokowy. Stopnie były oblodzone, więc było tam bardzo ślisko i musieliśmy być ostrożni. Podziwialiśmy piękno przyrody, zrobiliśmy zdjęcia i teraz postanowiliśmy udać się do labiryntu skalnego. I tu zaczęła się nasza przygoda. Większość była temu przeciwna, bo było tam trochę niebezpiecznie, a poza tym gonił nas czas. Weszliśmy tam jednak pod ścisłym nadzorem opiekunów. Mieliśmy się nie oddalać, aby w każdej chwili móc zawrócić. I kiedy chcieliśmy zawrócić okazało się to niemożliwe, ponieważ większość grupy nie była już widoczna. Skontaktowaliśmy się z nimi telefonicznie z prośbą, aby wracali i sami zeszliśmy na dół, czekając na nich. Wrócili prawie wszyscy prócz 5 śmiałków. Byliśmy trochę zdenerwowani, przemoczeni oraz zmęczeni. Minuty mijały,a oni dalej nie wracali. Ze złości, a dawało nam to także satysfakcję wymyślaliśmy kary dla naszych spóźnialskich. W końcu zjawili się na dole, obolali i jeszcze bardziej wystraszeni i zmęczeni od nas. Teraz przyszedł czas na zastosowanie kary. Cała piątka "skazańców" uklękła na lodzie, i z rękami w górze dziesięć razy powtarzali słowa "Już nigdy w górach nie będę się odłączał od grupy". Kiedy oni okazywali na ziemi swoją skruchę i pokorę, my robiliśmy zdjęcia, w celu zachowania jakiejś pamiątki. Droga z powrotem była o wiele krótsza i weselsza. Prawie nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu, kiedy nasi zagubieni opowiadali swoje mrożące krew w żyłach przygody z labiryntu. Na samym dole góry wsiedliśmy do autobusu i ani się obejrzeliśmy, a już byliśmy w ciepłej sali z kolacją.
Dzień czwarty. Wtorek. Bardo / Szynkielów Rano wstaliśmy ze świadomością, że dzisiaj wyjeżdżamy i musimy się pożegnać z tym pięknym miejscem. Udaliśmy się więc na mszę święta na której dziękowaliśmy za spędzony tu czas, za to, że nic nam się nie stało oraz prosząc o to, aby bezpiecznie dojechać na miejsce. Potem zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na górę spakować się. O 10.00 rano zeszliśmy z torbami na dół gotowi do wyjazdu. Pożegnaliśmy zakonnice piosenką "Tyś jak skała", która wszystkim bardzo się podobała i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Do Szynkielowa jechaliśmy trzy godziny, zatrzymując się po drodze w Mc'Donaldzie z powodu pustych brzuchów. Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 15.00 witając się od razu z stęsknionymi rodzicami. Całą wycieczkę pogoda nam dopisywała, tylko w ostatni dzień kiedy wyjeżdżaliśmy zaczął padać deszcz. No cóż liczymy, że jeszcze nie raz będziemy mogli odwiedzić te piękne tereny.
Autorka relacji: Emilia Urbaniak
|