|
Moje pierwsze złakowskie lata
|
Wspomnienia Weroniki Nowak, opublikowane w „Szepcie Postomina”, nr 2 z 2009 roku. [Przedruk za zgodą Henryka Nowaka, syna Weroniki]
Weronika Nowak - córka rolników z Szynkielowa spod Wielunia. Do Złakowa przyjechała 17 października 1945 roku z mężem Stanisławem i dwójką małych dzieci. Czas wojny to roboty przymusowe w niemieckim majątku ziemskim k/Rostocku. Jest matką Henryka, pierwszego Polaka urodzonego w polskim Złakowie, który od ponad 30. lat sołtysuje tej miejscowości. Jako prawie 89- latka uprawia samodzielnie swój 14-arowy ogródek warzywny; kopie, sadzi, pielęgnuje, zbiera zdrowe warzywa i owoce.
Weronika Nowak Moje pierwsze złakowskie lata
Po wojnie i powrocie z przymusowych robót w Niemczech w rodzinnym Szynkielowie koło Wielunia nie miałam z rodziną szans wspólnego zamieszkania w przepełnionym domu. Podjęliśmy decyzję o wyjeździe na zachód. Do Wielunia jechaliśmy 21 kilometrów podwodą. A do Sławna dwa tygodnie w odkrytym wagonie towarowym. Często byliśmy odstawiani na boczne tory, aby przepuścić pociągi wojskowe. Na jednej ze stacji była nieziemska awantura. Nasi mężczyźni ukradli z budynku stacji duże drzwi, aby z nich zbudować dach w tej części wagonu, w której przebywały dzieci. Rosyjskie sołdaty szukały tych drzwi, ale bezskutecznie. Drzwi dojechały z nami do Sławna. Na stację do Sławna wyjechał po nas wozem Polak, który tutaj przepracował całą wojnę. Na podwodzie jechały dzieci i nasze skromne pakunki, a my we trzy rodziny pieszo do samego Złakowa. A dotarliśmy tutaj dokładnie 17 października 1945 roku. Jabłek już nie było na drzewach. Tutejszy Niemiec poczęstował nas jabłkami zebranymi z rynien dachowych. Był to pierwszy poczęstunek, z jakim tutaj się spotkaliśmy.
Jeden duży pokój: szafa, komoda, łóżko, stół i cztery krzesła. My i dwójka dzieci. Nie mieliśmy własnej Żywności, a było to już po Żniwach. Karmili nas tutejsi Niemcy, a były to dwie rodziny starszych ludzi. Robili nam kanapki na śniadanie, których nie zjadaliśmy zostawiając trochę dla naszych dzieci. Były obiady, nawet często dwudaniowe, były kolacje. Z tymi Niemcami to układało się nam całkiem dobrze. Rozumieliśmy ich mowę. Po wykopkach objęliśmy gospodarstwo. Te dwie rodziny niemieckie wyjechały do swego Reichu. Ci, którzy gospodarzyli indywidualnie, wyjeżdżali już w 1946 roku. Ziemie były obsiane. Kosiło się przy pomocy kosy. Kobiety podbierały i wiązały snopy zboża. Kosiliśmy wspólnie zboża u kolejnych gospodarzy. Gospodyni przygotowywała posiłek dla wszystkich Żniwiarzy a ponadto w tym dniu opiekowała się ich dziećmi. Już wtedy prowadziliśmy samopomoc chłopską. Zboże podbierało się specjalnie zrobionymi kulkami z drewna i wiązało w snopy. Potem następowała konna zwózka zboża do stodoły i młócenie maszyną elektryczną, którą nazywaliśmy „trajkotką". Trajkotało to wszystko, targało słomę i kurzyło niemiłosiernie. Tak wymłócone ziarno należało przepuścić przez ręczną wialnię, aby oddzielić je od plew.
Było pierwsze własne zboże; była mąka, był chleb. Chleb wypiekaliśmy sposobem domowym. W sadzie był taki piekarnik. Był to chleb na domowym zakwasie. Ciasto nakładało się do koszyczków wykonanych ze słomy i do pieca. Ten chleb był zawsze świeży i zdrowy. Były dwie krowy; było mleko, było masło, był twarożek. Po podwórku chodziły kury. Masło też produkowaliśmy sposobem domowym w kierzonce, do której wlewało się śmietanę i bijakiem ją się ubijało tak długo, aż powstało masło. Pole obsiewaliśmy ręcznie z blaszanego pojemnika przewieszonego przez ramię. Oprócz zboża sialiśmy wtedy dużo maku, sadziliśmy buraki cukrowe. Trochę później dostaliśmy konia z UNRRY. Do prac polowych sprzęgaliśmy nasze konie: orka, siew, bronowanie. Jak kopaliśmy ziemniaki? Ręcznie, haczkami. Gromadnie wychodziliśmy z haczkami na pole jednego gospodarza, np. Pabisiaka czy Musiała, bo przecież byliśmy z tej samej podwieluńskiej wsi. A ponadto w gromadzie było raźniej i szybciej. Jeden kopał i zbierał ziemniaki do koszyka uplecionego z korzeni, a drugi odnosił i wysypywał na wóz. Posiłek dla wszystkich kopaczy przygotowywała gospodyni, która w czasie tych prac opiekowała się naszymi dziećmi. Bywało, że kopaliśmy w błocie i daliśmy sobie radę. Wtedy na pola wywoziło się obornik ze stajni i obory. Nie było tych chemicznych trucizn. Nikt wtedy nie słyszał o zachorowaniach na raka. Do dzisiaj w swoim ogródku nie Używam nawozów sztucznych. Czy spotykaliśmy się z różnych okazji? A pewnie, że się spotykaliśmy. Szczególnie w niedzielne wieczory. Nie da się ukryć, że był bimberek i wino własnej roboty. Imieniny, urodziny, chrzciny. Chadzaliśmy po pięknym wtedy dworskim parku z fontanną. Latem świętowaliśmy na trawie, na kocyku. Był tu piękny pałac, nikt w nim jednak nie zamieszkiwał. Marniał w oczach.
Jak było z Rosjanami? Początkowo to ich się strasznie baliśmy. Szczególnie kobiety. Mężczyźni też ich się bali. Przecież oni chodzili uzbrojeni i nadzorowali prace wykonywane w majątku ziemskim przez pracujących tam Niemców. Przez pierwsze dwa tygodnie to wcale nie wychodziliśmy z domu. Nie do wiary, ale tak było, ten strach był przeogromny. Nawet jak ich tylko trzech zostało to też byliśmy ostrożni. Ale za bimber można byto z nimi wiele załatwić. Z pałacu widać było zabudowania Ustki. Chodziliśmy tam, pałac nie był zamknięty. Rosjanie mieszkali poza pałacem. Co się wtedy jadało? Wszystko to, co udało się z tej ziemi zebrać, co udało się w zagrodzie wyhodować. Robiłyśmy przepyszne barszcze jadane z chlebem na śniadanie. Kapuśniak na obiad. Modne były kluchy, smaczne i pożywne. Mięsa nie było za wiele. Po świniobiciu mięso przechowywało się w słoikach.
Czy pamiętam pierwsze potańcówki? Też pytanie! W sali wiejskiej Szponar grał na harmonii. Tam były nasze pierwsze potańcówki. Bezpłatne tańce - tanga, oberki, poleczki. Zawsze parami, chłopak z dziewczyną, a nigdy solo tak jak dziś. Pierwsze nabożeństwo odbyło się w kaplicy w Zalasinie. Tam w lesie mieszkały niemieckie zakonnice, które prowadziły dwa sierocińce, w tym jeden dla dzieci upośledzonych. Tam też była kaplica i właśnie tam odbywały się pierwsze nabożeństwa dla nas Polaków, a odprawiał je starszy już wiekowo kapłan, który przychodził z Ustki. Tam też mieszkali niemieccy rybacy. Była tam też niemiecka szkoła. Wracając ze mszy świętej często urządzaliśmy sobie grzybobranie. A grzybów było moc. Z tymi rybakami handlowaliśmy wymiennie. Oni nam to, co złowili, a my im to, co ziemia urodziła. Przed rokiem odwiedziła mnie jedna z tych zakonnic. Odwiedziła nieistniejący już cmentarz. Tym cmentarzem opiekuje się pewien mieszkaniec Ustki. Nawet niedawno postawił tam pamiątkowy kamień. Te zakonnice prowadziły tam gospodarstwo rolne; siały i zbierały, kosiły, gospodarowały przy pomocy trzech starszych mężczyzn. Pozostał po nich kawałek cmentarza, który jest dość często odwiedzany przez Niemców. To niedaleko stąd. Jakieś trzy kilometry.
„Naszych Niemców" i te zakonnice wspominam bardzo mile. Na moje 88 urodziny otrzymałam telefon z Życzeniami i zapowiedzią rychłej wizyty. Jak Niemcy wyjeżdżali to zaproponowali abyśmy ze sterty pozostawionych rzeczy brali, na co mamy ochotę. Nie wzięłam ani jednej sztuki. Pamiętam też taki szczegół przy odjeździe tej rodziny niemieckiej. Otóż z pakunku ładowanego na furmankę wypadły noże, łyżki i widelce. Milicjanci, którzy nadzorowali ten załadunek stali w znacznej odległości; podbiegłam i pozbierałam, i podałam na furmankę. Wtedy z domu przyniosłam bochen chleba i osełkę masła i podałam siedzącym na furmance. Wkrótce odjechali. Na furmance były tylko niewielkie pakunki, tylko to, co pozwolono im zabrać oraz te łyżki, noże i widelce. Pamiętam też taki drobiazg; jak w styczniu 1946 roku urodził się nasz syn Henryk (od ponad 30 lat sołtys Złakowa, pierwszy Polak urodzony w polskim Złakowie) to mieszkająca tutaj Niemka bez mojej prośby przyniosła oskubanego kurczaka na rosół. Niby drobiazg, ale dla mnie w tamtych czasach jakże ważny.
Zanotował: Sławoj Zawada |
|
|
Strona:
1
|
|
R E K O M E N D A C J E
|
Wieluń 4:40 i Wieczna Miłość
|
Prezentacja filmowa promująca projekt Wojciecha Siudmaka "Wieczna Miłość". Monument, który z jego inicjatywy powstanie w Wieluniu, będzie przypominał Europie i Światu o zbrodniczym bombardowaniu, jakiego dokonali Niemcy o godzinie 4:40, rozpoczynając 1 września 1939 roku drugą wojnę światową.
Więcej >>
|
Strona Pomagam Ukrainie
|
 |
Na stronie pomagamukrainie.gov.pl mieszkańcy Polski mogą zgłaszać gotowość pomocy uchodźcom z Ukrainy, a uchodźcy mogą zgłaszać, gdzie przebywają i jakiej formy pomocy potrzebują. |
Więcej >>
|
|
|